Wywiad w Naszym Dzienniku – Czego nie znalazłem w raporcie Millera

W Naszym Dzienniku ukazała się rozmowa z senatorem Zbigniewem Cichoniem, pełnomocnikiem rodzin senatora Stanisława Zająca i prezesa IPN Janusza Kurtyki – ofiar tragedii smoleńskiej, rozmawia Mariusz Kamieniecki Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 30-31 lipca 2011, Nr 176 (4106)

Z senatorem Zbigniewem Cichoniem, pełnomocnikiem rodzin senatora Stanisława Zająca i prezesa IPN Janusza Kurtyki – ofiar tragedii smoleńskiej, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Pana zdaniem, raport komisji Jerzego Millera, nagminnie operujący takimi kwantyfikatorami jak “prawdopodobnie”, “być może”, przybliża nas do poznania przyczyn i przebiegu katastrofy rządowego tupolewa?
– Niestety, po publikacji tego dokumentu nie otrzymałem w tej sprawie jasnej odpowiedzi. Owszem, raport wymienia różne czynniki, które miały doprowadzić do tej tragedii, ale jednocześnie relatywnie zbyt dużo miejsca poświęca chociażby kwestiom związanym z wyszkoleniem załogi.

Dokument stawia tezę, że po zderzeniu z brzozą doszło do zmiany trajektorii lotu i samolot runął na ziemię.
– Doskonale wyjaśnił to prof. Kazimierz Nowaczyk, fizyk z Uniwersytetu Maryland, który sporządził ekspertyzę dla zespołu parlamentarnego pracującego pod kierunkiem posła Antoniego Macierewicza. Naukowiec wykazywał, że po uderzeniu w brzozę tak dużego samolotu jak tupolew nie mogło dojść do zmiany trajektorii lotu. Jego zdaniem przyczyna tkwi w dwóch niezidentyfikowanych wstrząsach, które upatruje w czynnikach zewnętrznych, jakie oddziaływały na samolot już po zahaczeniu o brzozę, a które w konsekwencji spowodowały rozbicie się maszyny. Raport Millera o tym milczy. Natomiast na pytanie dziennikarzy szef MSWiA odpowiedział, że nie zna ustaleń prof. Nowaczyka i że urządzenia rejestrujące nie wykazały tego typu wstrząsów.

Zła pogoda, źle przygotowane i wyposażone lotnisko, błędne komendy rosyjskiego zespołu obsługi naziemnej oraz spóźnione reakcje słabo skoordynowanej załogi Tu-154M to główne tezy raportu Millera.
– Ustaleniem winnych może się zająć jedynie sąd. Natomiast zadaniem komisji jest ustalenie przyczyn i okoliczności, w jakich doszło do katastrofy, i wskazanie, w jaki sposób im zapobiegać.

W jakim stopniu powiodło się to komisji?
– Raport jest moim zdaniem ułomny i nie odpowiada na wiele pytań, co jest m.in. spowodowane tym, że komisja nie dysponowała wystarczającym materiałem dowodowym. Mam tu na myśli brak dostępu do głównego dowodu w śledztwie, jakim jest niszczejący na lotnisku w Smoleńsku wrak samolotu czy chociażby czarne skrzynki, które do Polski wciąż nie dotarły. Podczas konferencji wicepremier Miller był pytany, czy komisja korzystała ze zdjęć satelitarnych miejsca katastrofy, które posiadają Amerykanie, na co udzielił wymijającej odpowiedzi, odsyłając do dokumentów zebranych przez jego komisję. Nie udzielił zatem jasnej odpowiedzi, czy polscy eksperci brali w ogóle pod uwagę te zdjęcia, co jest moim zdaniem niepokojące. To przypomina bardziej odbijanie piłeczki, a nie udzielanie konkretnych odpowiedzi, i stawia pod znakiem zapytania wiarygodność samej komisji. Tymczasem zdjęcia, które odtwarzają rzeczywistość, jako obiektywny dowód pochodzący od neutralnej strony, mają bardzo istotne znaczenie dla postępowania.

W przeciwieństwie do raportu MAK, w raporcie końcowym polskiej komisji odpowiedzialność rozciąga się w poważnym stopniu na stronę rosyjską.
– Owszem, są tam pewne elementy, które wytykają błędy popełnione przez rosyjską obsługę lotniska Siewiernyj. Mowa jest chociażby o tym, że kontroler podawał błędne informacje, że mimo wskazań nie padła stanowcza komenda o odejściu samolotu na drugi krąg czy że w świetle panujących warunków nie wydano stanowczego zakazu lądowania, co określa się mianem zamknięcia lotniska. Cieszy natomiast fakt, że raport Millera wykluczył presję gen. Błasika na pracę załogi w końcowej fazie. Przypomnę, że były też rozmaite krzywdzące sugestie, że śp. prezydent Kaczyński naciskał na załogę, by za wszelką cenę lądowała w Smoleńsku. W tym wypadku należy ocenić tę część raportu pozytywnie, ale wcale nie przesądza to o całości tego dokumentu, który moim zdaniem jest niekompletny i nieprecyzyjny.

Czy argumentacja jednego z członków komisji, prof. Marka Żylicza, który powiedział, że komisja ministra Millera pracowała pod dużym naciskiem terminów, usprawiedliwia niedoróbki tego raportu?
– Trudno oceniać, czy takie naciski w ogóle miały miejsce. Na osobach kompetentnych, na specjalistach, którzy podjęli się i mieli do wykonania zadanie ogromnej wagi, badali przecież okoliczności śmierci prezydenta Rzeczypospolitej i elity Narodu, żadna presja nie powinna robić wrażenia. Ustalenia powinny być zatem kompleksowe, jak najbardziej rzetelne z wykorzystaniem wszystkich możliwych dowodów, a niestety, jak już wspominałem, nie wykorzystano wszystkich materiałów. Mało tego, ten raport został opublikowany po długim okresie od momentu rozpoczęcia prac.

Rodziny smoleńskie powinny zostać wcześniej zapoznane z dokumentem?
– Premier Tusk obiecał to rodzinom i należało słowa dotrzymać. Tym bardziej że dotyczy to osób, które poniosły największą ofiarę w postaci utraty najbliższych. Mimo iż od katastrofy smoleńskiej upłynął ponad rok, to rodziny wciąż przeżywają traumę. Szkoda, że Donald Tusk zamiast temu przeciwdziałać i starać się tych ludzi uszanować, swoimi działaniami przyczynia się do pogłębienia w nich tego stanu.

Dziękuję za rozmowę.